www.Musze Gadac.pl
Blog składający się z rysunków i tekstów. Wszystkiego, co powstaje, bo muszę gadać. :)
MuszeGadac

środa, 15 lipca 2015
poniedziałek, 13 lipca 2015
sobota, 23 maja 2015
Wizyta Kominiarza
Ogólnie lubię gości. Lubię, kiedy się z kimś umawiam i ten ktoś przychodzi, i lubię też to, że MUSZĘ wtedy posprzątać mieszkanie, i lubię to oczekiwanie że zaraz ktoś wejdzie. Bardzo lubię. Cieszy mnie wtedy dźwięk domofonu, zwierzyna biegnie wówczas radośnie do drzwi i wita gości razem ze mną. Bardzo to jest fajne.
Nie znoszę natomiast jak ktoś przychodzi, kiedy nie jesteśmy umówieni. W ogóle stresuje mnie nieoczekiwany dzwonek domofonu lub pukanie do drzwi. Jestem wtedy jak jakiś renegat, jak ścigany listem gończym przestępca. Dźwięk domofonu wzbudza we mnie głęboki lęk i potrzebę ucieczki.
Tak się stało dzisiaj. A nawet gorzej. Rano. Ja sama w domu, tylko ze zwierzyną, a co za tym idzie w dresie i bez makijażu. Słyszę pukanie do drzwi. Pukanie! czyli ktoś nawet nie użył domofonu, jakoś tak po prostu znalazł się na klatce. Wstaję ostrożnie, jak nindża, na palcach podchodzę do drzwi, zaglądam przez wizjer. A tam stoi sobie Pan. Ale nie taki sobie zwykły. Pan jest ogromny, ma ze 2 metry wzrostu i z 4 metry obwodu.
Wbrew wszelkim zasadom bezpieczeństwa i logiki- otwieram drzwi. Ślepy kot ucieka w popłochu, tchórzliwy pies chowa się za rogiem. A ja otwieram.
"Tak słucham"- mówię zadzierając głowę i starając się spojrzeć Panu w oczy.
"Dzień Dobry, kochanieńka!" zawołał Pan serdecznie "Jestem kominiarzem! Ale dziś nie przyszedłem, żeby czyścić Pani komin, Hłe, hłe, hłe" Zaśmiał się rubasznie ogromny wręcz Pan kominiarz.
"To dobrze, bo mój komin tak się składa że jest super czysty" odpowiadam, przypominając sobie wszystkie straszliwe historie, o staruszkach, które otworzyły drzwi różnym inkasentom a następnie zginęły marnie z rąk tychże fałszywych gazowników czy innych energetyków i potem zjadł je własny kot. Rozglądam się nerwowo, drzwi już zamknąć nie dam rady, bo brzuch pana Kominiarza w dużym stopniu wypełnił już mój przedpokój choć jego stopy wciąż znajdowały się za progiem. Szukam wzrokiem psa. Mam przecież psa. Pies budzi respekt. Katem oka widzę mojego psa, który z podkulonym ogonem rakiem wycofuje się za kanapę. Trudno. Zginę dziś niestety. A tu Pan Kominiarz tubalnym głosem ciągnie swoją kwestię:
"Dziś pozdrawiamy wszystkich lokatorów, bo mamy Jubileusz. Kominiarze szczęście przynoszą, kochanieńka." i wciska mi do ręki kolorowo zadrukowany kartonik z marnej jakości grafiką.
"No to świetnie, bardzo mi miło" Odpowiadam patrząc podejrzliwie na pana Kominiarza i biorąc kartonik, który wciska mi w dłoń.
"No, więc nie czyścimy tych kominów dziś, tylko te życzenia jubileuszowe i może by Pani chciała wspomóc..." pan Kominiarz znów śmieje się rubasznie
"Wie Pan, ja to chyba nic nie mam" mówię niepewnie
"No tak, to widzę. Ale może Pani coś znajdzie. No chyba, że chce Pani mieć pecha"
Pecha mieć nie chcę. Wiadomka. Sięgam do torebki, wyjmuję portfel, szukam, szukam. Nic nie znajduję. Sytuacja robi się coraz bardziej napięta. Nagle wpada mi do głowy taka myśl-błyskawica. Ostatnia deska ratunku.
"Wie Pan, pieniędzy nie mam. Ale mogę Panu dać czekoladę" mówię, wyciągając do niego rękę z tabliczką czekolady wygrzebanej z torebki.
Ogromne oblicze pana Kominiarza rozjaśnia się. Bierze czekoladę, uśmiecha się i mówi:
"No teraz to będzie Pani miała dużo szczęścia".
Odwraca się. Odchodzi. Ja zamykam drzwi.
Do teraz nie wiem, czy chciał mnie okraść i tego nie zrobił, bo zobaczył, że nie ma czego kraść, czy dlatego ze przestraszył się, bo jak wspomniałam byłam bez makijażu, czy na prawdę czekolada uratowała mi życie. Na dodatek jestem sprytna, bo w torebce były 2 czekolady...
Read More
Nie znoszę natomiast jak ktoś przychodzi, kiedy nie jesteśmy umówieni. W ogóle stresuje mnie nieoczekiwany dzwonek domofonu lub pukanie do drzwi. Jestem wtedy jak jakiś renegat, jak ścigany listem gończym przestępca. Dźwięk domofonu wzbudza we mnie głęboki lęk i potrzebę ucieczki.
Tak się stało dzisiaj. A nawet gorzej. Rano. Ja sama w domu, tylko ze zwierzyną, a co za tym idzie w dresie i bez makijażu. Słyszę pukanie do drzwi. Pukanie! czyli ktoś nawet nie użył domofonu, jakoś tak po prostu znalazł się na klatce. Wstaję ostrożnie, jak nindża, na palcach podchodzę do drzwi, zaglądam przez wizjer. A tam stoi sobie Pan. Ale nie taki sobie zwykły. Pan jest ogromny, ma ze 2 metry wzrostu i z 4 metry obwodu.
Wbrew wszelkim zasadom bezpieczeństwa i logiki- otwieram drzwi. Ślepy kot ucieka w popłochu, tchórzliwy pies chowa się za rogiem. A ja otwieram.
"Tak słucham"- mówię zadzierając głowę i starając się spojrzeć Panu w oczy.
"Dzień Dobry, kochanieńka!" zawołał Pan serdecznie "Jestem kominiarzem! Ale dziś nie przyszedłem, żeby czyścić Pani komin, Hłe, hłe, hłe" Zaśmiał się rubasznie ogromny wręcz Pan kominiarz.
"To dobrze, bo mój komin tak się składa że jest super czysty" odpowiadam, przypominając sobie wszystkie straszliwe historie, o staruszkach, które otworzyły drzwi różnym inkasentom a następnie zginęły marnie z rąk tychże fałszywych gazowników czy innych energetyków i potem zjadł je własny kot. Rozglądam się nerwowo, drzwi już zamknąć nie dam rady, bo brzuch pana Kominiarza w dużym stopniu wypełnił już mój przedpokój choć jego stopy wciąż znajdowały się za progiem. Szukam wzrokiem psa. Mam przecież psa. Pies budzi respekt. Katem oka widzę mojego psa, który z podkulonym ogonem rakiem wycofuje się za kanapę. Trudno. Zginę dziś niestety. A tu Pan Kominiarz tubalnym głosem ciągnie swoją kwestię:
"Dziś pozdrawiamy wszystkich lokatorów, bo mamy Jubileusz. Kominiarze szczęście przynoszą, kochanieńka." i wciska mi do ręki kolorowo zadrukowany kartonik z marnej jakości grafiką.
"No to świetnie, bardzo mi miło" Odpowiadam patrząc podejrzliwie na pana Kominiarza i biorąc kartonik, który wciska mi w dłoń.
"No, więc nie czyścimy tych kominów dziś, tylko te życzenia jubileuszowe i może by Pani chciała wspomóc..." pan Kominiarz znów śmieje się rubasznie
"Wie Pan, ja to chyba nic nie mam" mówię niepewnie
"No tak, to widzę. Ale może Pani coś znajdzie. No chyba, że chce Pani mieć pecha"
Pecha mieć nie chcę. Wiadomka. Sięgam do torebki, wyjmuję portfel, szukam, szukam. Nic nie znajduję. Sytuacja robi się coraz bardziej napięta. Nagle wpada mi do głowy taka myśl-błyskawica. Ostatnia deska ratunku.
"Wie Pan, pieniędzy nie mam. Ale mogę Panu dać czekoladę" mówię, wyciągając do niego rękę z tabliczką czekolady wygrzebanej z torebki.
Ogromne oblicze pana Kominiarza rozjaśnia się. Bierze czekoladę, uśmiecha się i mówi:
"No teraz to będzie Pani miała dużo szczęścia".
Odwraca się. Odchodzi. Ja zamykam drzwi.
Do teraz nie wiem, czy chciał mnie okraść i tego nie zrobił, bo zobaczył, że nie ma czego kraść, czy dlatego ze przestraszył się, bo jak wspomniałam byłam bez makijażu, czy na prawdę czekolada uratowała mi życie. Na dodatek jestem sprytna, bo w torebce były 2 czekolady...
Podobał Ci się ten tekst? Przeczytaj także:
niedziela, 10 maja 2015
wtorek, 5 maja 2015
Spacerowe dylematy
Są w życiu różne dylematy. Nie chciałabym zalewać Was takimi
oczywistymi, na które raczej odpowiedź jest jasna, z cyklu czy rzucać pracę,
której się nienawidzi aby zająć się hodowlą Alpak, kóz miniaturowych i
rozmarynu, czy jednak zostać w tej pracy i umierać powoli każdego dnia,
zamiatając żyletki pod dywan, choć nie wiadomo jak długo. Nie. Chodzi mi raczej
o dylemat życiowy, który pewnie większość z Was miała. Może pomożecie mi
zadecydować.
Przypomnijcie sobie taką sytuacje, albo wyobraźcie, jeśli
nie pamiętacie aby Was to kiedykolwiek spotkało. Jesteście na spacerze z psem.
Jest wieczór i jest ciemno. Idziecie sobie spokojnie, snując rozważania na
temat hodowli pomidorków koktajlowych, pies staje na trawniku i przybiera
pozycję pingwina. Przystajecie, staracie się nie patrzeć, bo to nic
przyjemnego, a pies zresztą tez nie musi lubić obserwacji w tym jakże intymnym
momencie defekacji. Szukacie więc w kieszeni woreczka na kupę, znajdujecie,
pies skończył, więc…
No i właśnie tu pojawia się dylemat. Jak już wspomniałam
jest ciemno, więc świecicie sobie telefonem i pojawia się wówczas morze, wręcz
ocean kup. Moje pytanie brzmi- czy mogę sprzątnąć jakąkolwiek kupę, czy muszę
koniecznie szukać tej zostawionej przez mojego psa? Czy zakładamy, że sztuka
jest sztuka?
A o mojej sympatii do obecnie wykonywanej pracy niech świadczy fakt ze pisze post o psiej kupie.
Inne psie wpisy:
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Zobacz także
-
Jutro minie rok od kiedy adoptowałam mojego psa Wronę z gdyńskiego Ciapkowa. Wrona urzekła mnie swoją łagodnością i ugodowością, był to zr...
-
Macie czasem tak, że coś w sposób zasadniczy i okrutny burzy Wasze przekonania o otaczającym świecie? Ja ostatnio zostałam sprowadzona bruta...
-
Historia stara, bo z 2012 roku, ale mnie wciąż urzeka, zwłaszcza w czasie postanowień noworocznych i poprawiania własnej rzeczywistości. Mo...
-
Są czasem takie momenty, kiedy człowiek nie ogarnia. Być może jest to przesilenie wiosenne, być może starość, ale nie ogarnia. Właściwie ni...
MuszeGadac na FB
Designed By Templateism | Seo Blogger Templates